Żyjemy w czasach wirtualnego Koloseum, gdzie tłum gapi się i nagrywa … Chleba i igrzysk! – wciąż aktualne – lajki są najważniejsze, a obojętność w realu to nasz codzienny spektakl. Słowa, gorzkie jak prawda, którą odsłaniają, idealnie opisują koszmar, który rozegrał się
7 maja 2025 roku na Uniwersytecie Warszawskim. Jako adwokat, człowiek wierzący w sprawiedliwość i ludzką przyzwoitość, patrzę na tę tragedię z przerażeniem. Młody student prawa, z zimną krwią zamordował siekierą portierkę, matkę trójki dzieci i ciężko ranił ochroniarza. A co robili inni studenci? Zamiast pomóc, chwycili za telefony, nagrywali, wrzucali filmiki na TikToka i X, polując na lajki. Krew była prawdziwa, ale serca – jakby z kamienia.
Rzymianie klaskali, gdy gladiatorzy walczyli na śmierć i życie. Dziś studenci, przyszli prawnicy, klikają „udostępnij”, gdy życie gaśnie na ich oczach. Ironia tnie jak nóż: student prawa, który miał bronić sprawiedliwości, stał się katem, a jego koledzy – widzami w cyfrowym amfiteatrze. Gdzie podziała się empatia?
W wirtualnym Koloseum każda tragedia to szansa na viral. Atak na UW nie był tylko miejscem zbrodni – stał się sceną dla amatorów sławy. Studenci, zamiast działać, woleli nagrywać agonię. Psycholog, dr Piotr Toczyski, mówi, że to efekt znieczulenia na przemoc
i obsesji bycia „dziennikarzem” w mediach społecznościowych. Ale to nie dziennikarstwo – to voyeuryzm w przebraniu hashtagów. TikTok żywi się szokiem: krew, krzyk, śmierć? Idealne na 15 sekund sławy. Algorytm nie zna etyki, liczy tylko wyświetlenia.
Jako adwokat widziałam wiele – od sal sądowych po ludzkie dramaty. Ale widok studentów, którzy zamiast ratować życie, wolą zdobywać followersów, rozrywa mi serce. Kobieta, która zasługiwała na szacunek i bezpieczeństwo, stała się rekwizytem w czyimś poście. Jej dzieci, muszą żyć ze świadomością, że śmierć matki była czyimś „contentem”. To nie tylko brak sumienia – to rak toczący nasze społeczeństwo.
Dlaczego nikt nie zareagował? Dlaczego nie krzyczeli, nie walczyli, nie wezwali pomocy? Efekt widza, spotęgowany przez smartfony, zamienił nas w biernych gapiów. Na X użytkownicy piszą z wściekłością: „Nagrywali zamiast pomóc. Co siedzi w głowach tych młodych?” albo „Kiedy naszą reakcją na zło stało się ‘nagrać i wrzucić’?”. Odpowiedź jest prosta: lajki są łatwiejsze niż odwaga. Pomaganie wymaga ryzyka, nagrywanie – tylko kliknięcia.
To nie dotyczy tylko garstki studentów z UW. To ostrzeżenie dla każdego dziecka, które dorasta z telefonem w ręku, gdzie lajki to waluta, a cierpienie – treść. Jeśli przyszli prawnicy, elita intelektualna, nie potrafią zachować się po ludzku, co czeka pokolenie wychowywane na TikToku? Jako adwokat, która przysięgała chronić sprawiedliwość, czuję się bezradna wobec tej fali obojętności.
Martwię się o dzieci – te, które jeszcze nie rozumieją, co widzą. Jakie lekcje wyniosą, gdy morderstwo na kampusie staje się internetowym show? Wychowujemy pokolenie, dla którego tragedia to rozrywka, a odruch to nie pomoc, lecz „record”. Uczymy prawa, literatury, matematyki, ale gdzie lekcje empatii, odwagi, odpowiedzialności? Jeśli nie zareagujemy, wychowamy nie prawników, lecz widzów, klaszczących w rytm algorytmu.
Uniwersytet obiecał wsparcie dla rodziny ofiary. Szlachetny gest, ale nie cofnie bólu
i świadomości, że śmierć matki była czyimś „trendem”. Musimy żądać więcej – od młodzieży, od platform, które żerują na ludzkim nieszczęściu. TikTok i jemu podobne nie są niewinne – to cyfrowi cyrkowcy, kuszący sławą tłum, który zapomniał, co to człowieczeństwo.
Krew na Uniwersytecie Warszawskim była prawdziwa, ale prawdziwym horrorem jest obojętność. Nie jesteśmy Rzymianami, a jednak zbudowaliśmy Koloseum – w naszych kieszeniach, na ekranach, w sercach młodych, którzy stawiają lajki ponad wartości. Boję się o dzieci, które odziedziczą ten świat, gdzie współczucie to przeżytek, a tragedia to hashtag. Jako adwokat błagam: zburzmy to wirtualne Koloseum, nim pochłonie resztki naszego człowieczeństwa. Czas się obudzić.
16 maja 2025 r.